O autorze
Zakładki:
Blogi literackie-po angielsku
Blogi literackie-po polsku
Blogi robótkowe
Moi znajomi
O USA
Be a book trader at BookMooch.com |
czwartek, 22 marca 2007
Klub Dantego
![]()
poniedziałek, 19 lutego 2007
Kiedy koniec zimy?
We wtorek, na Walentynki, spadlo pierwszy raz tej zimy mnostwo sniegu, ktory utrzymuje sie do dzisiaj. To juz trzecia zima w Bostonie, kiedy widze na wlasne oczy, ze najwiecej sniegu jest wlasnie w lutym (choc w tym roku jest go szczegolnie malo, w porownaniu z ostatnimi dwiema zimami). Na szczescie przyszly tydzien ma juz byc cieplejszy - tesknie za wiosna...
sobota, 25 listopada 2006
Po święcie Dziękczynienia
To święto, które jednoczy przy rodzinnych stołach, przy nadziewanym indyku, żurawinowym sosie, słodkich ziemniakach i placku z dyni wszystkich, jak Ameryka długa i szeroka, niezależnie od wyznania, rasy i narodowości, to swięto, spędzane w domu, gdy na zewnątrz wszystkie liscie opadły już z drzew (hmmm... może nie jak Ameryka długa i szeroka), a rodzina siedzi przy ogniu wesoło trzaskającym w kominku, jest wyjątkowo przyjemne i łatwe do zaakceptowania, nawet dla świeżych imigrantow. święto Dziękczynienia w Nowej Anglii wydaje się mieć większą wagę niż gdziekolwiek indziej, tutaj przecież się narodziło i tutaj, w 1621 roku, w Plymouth, Massachusetts, po raz pierwszy zjedzono swiątecznego indyka. Ale, czy aby na pewno był to indyk? Dwa jedyne źródła różnią się w tej kwestii. List, który Edward Winslow, jeden z pielgrzymów, napisał 11 grudnia tegoż roku (włączony potem do jego dziennika "Journal of the Pilgrims at Plymouth"), nie mówi nic o indykach, a tylko o "ptactwie" i pięciu sarnach. Dzikie indyki zauważyło co prawda w okolicy wielu przybyszy (przy okazji - my widzieliśmy dotychczas dopiero jednego, daleko na północ w lasach White Mountains), a Winslow nigdy o nich nie pisze, za to opisuje jedzenie "tłustych żurawi", co jest oczywistą pomyłką, bo żurawi, ptaków wędrownych, praktycznie nie ma tutaj tak późną jesienią, poza tym rzadko bywają one tłuste. Prawdopodobne jest, że Winslow wziął indyka za żurawia i rowniez prawdopodobne, że indyk jednak był jednym z dań pierwszego święta Dziękczynienia. William Bradford, gubernator kolonii, w swojej Historii pisze o indykach, ale pisze też o trzydniowym pikniku dla stu pięćdziesięciu osób, który w rzeczywistości raczej nie mógł się odbyć w końcu listopada w zimnej, wietrznej pogodzie Nowej Anglii. Poza tym, pisał on to świadectwo niemal dwadzieścia lat później, niekoniecznie pamietając wszystkie szczegóły. Tak czy inaczej - jeśli indyk pojawił się na stołach w listopadzie 1621 roku, był to dziki indyk, zupełnie inny od tego udomowionego w Europie ptaka, którego kupujemy dzisiaj w supermarkecie, oskubanego, wybebeszonego, często zamrożonego i z czerwonym termometrem wbitym w udo, aby przyrządzić kolację. Trochę to ironiczne. Miejmy jednak nadzieję, że kolacja smakuje co najmniej tak samo, jak głodnym pielgrzymom. Niezależnie od tego, za co i komu tak naprawde dziękujemy. A wczoraj, gdy już napisałam ten tekst, wybraliśmy się znowu w gory (a raczej pagórki - Barnett Mountain) i spotkaliśmy cale stadko - chyba sześć - dzikich indyków w lesie. Wyglądały zupełnie tak, jak na obrazku. Miłe ukoronowanie święta, indyk nie tylko na stole.
niedziela, 12 listopada 2006
eksperymentalnie
Kto lepiej, niż szkoła inżynierska, mógłby zadbać o środowisko? MIT może się pochwalić sporą liczbą nowatorskich rozwiązań, które mają przy okazji rzeczywisty, pozytywny wpływ na otoczenie. Nie będę pisać o sprawach tak oczywistych jak segregacja śmieci, szczegółowe zalecenia dotyczące toksycznych i radioaktywnych odpadów itd., skupię się tylko na dwóch ciekawych metodach tutaj zastosowanych. Dostępność wody jako palący problem środowiskowy pojawiła się masowo w mediach stosunkowo niedawno, za to intensywność , z jaką problem ten jest podkreślany, rośnie w postępie logarytmicznym. Wiadomo, że wiele stosowanych obecnie rozwiązań technologicznych (tamy, odsalanie wody morskiej) ma mnóstwo minusów (środowiskowych oraz finansowych). Nieszkodliwym i tanim rozwiązaniem, które z jakiegoś powodu jest (co wydawałoby się dziwne, ale trzeba pamiętać, że nawadnianie nie jest prestiżowe ani nie przyniosi sławy) stosunkowo rzadko stosowane w praktyce, jest odzyskiwanie deszczówki. W budynku Stata Center (który jest architektonicznym dziwadłem, ale podobno jest bardzo praktyczny i pełen rewelacyjnych pomysłów; niektórym się nawet podoba) woda we wszystkich toaletach pochodzi właśnie z deszczu - za budynkiem jest sztuczne suche koryto rzeczne, wypełnione żwirem, które zbiera wodę podczas deszczu. Woda przechodzi potem przez system filtrów do podziemnych zbiorników, gdzie jest przechowywana i skąd dociera do łazienek w Stata Center. Koryto to jest przy okazji ładne, pełne pięknie posadzonych roślin, kwitnących po kolei przez większą część roku, których głównym celem jest zapewnienie optymalnego poziomu biofiltracji: oczyszczają one wodę z oleju, benzyny i innych tłuszczy oraz zawiesin stałych. Są tam szuwary, wierzby płaczące, rododendrony... Całość wygląda wyjątkowo romantycznie, aż trudno uwierzyć, że jednocześnie ma bardzo przyziemne, praktyczne zastosowanie. Innym ciekawym pomysłem wypróbowywanym na MIT jest bioreaktor z jednokomórkowych glonów, zainstalowany na dachu elektrowni i wytwarzający biomasę w procesie fotosyntezy, wykorzystując produkowany przez elektrownię dwutlenek węgla. To pomysł byłego postdoca z wydziału Inżynierii Chemicznej, obecnie założyciela i szefa firmy GreenFuel Technologies Corp., Isaaca Berzina (przy okazji, na MIT jest wyjątkowe parcie do biotechu, olbrzymia większość grup współpracuje z firmami , a doktoranci w procencie chyba sporo wyższym niż na innych uczelniach decydują się na karierę przemysłową). Glony, odporne organizmy, które są w stanie żyć w różnych warunkach, od Antarktydy, po gorące źródła, do zasolonych jezior, zostały wraz z wodą wprowadzone do szkanych rur w trzydziestu trzymetrowych, trójkątnych strukturach na dachu budynku generatora. Glony te podobno w słoneczne dni są w stanie zaabsorbować ponad 80% wytwarzanego w generatorze dwutlenku węgla, a w dni deszczowe - ok. 50% (pytanie, co dzieje się z dwutlenkiem węgla, który same glony, jak inne rośliny, wytwarzaja netto w procesie oddychania i w nocy nie zużywaja?). Dodatkowo, glony rozkładają także szkodliwe tlenki azotu (składniki smogu) do azotu i tlenu oraz, podwajając swoją masę co kilka godzin, mogą być zbierane i przechowywane, po czym używane jako biopaliwo? Idylla (teoretyczna i eksperymentalna; faza praktyczna, czyli używanie glonów w rolnictwie i w przemyśle, co jest celem tego przedsięwzięcia, w praktyce dopiero się rozpoczyna).
środa, 08 listopada 2006
Wybory
Nowym gubernatorem Massachusetts został Deval Patrick - demokrata, pochodzący z Chicago, wykształcony w Massachusetts (Milton College i Harvard) prawnik. Jest on również drugim w historii USA Afroamerykaninem na tym stanowisku (pierwszy był gubernator Virginii w latach 1990-1994, Douglas Wilder, obecnie mer Richmond, VA), mimo, że podkreslał w kampanii, iż problemy rasowe nie są istotne dla jego programu.Demokraci świętują w całym kraju, bo po dziesięciu latach zdobyli większość w Izbie Reprezentantów. Czy udało im się mieć większość także w Senacie, okaże się wkrótce, bo nie wpłynęły jeszcze wyniki z dwóch stanów. 9 listopada: Tak, demokraci mają większość i w Senacie.
wtorek, 03 października 2006
Dzielnice - South End
Moja ulubiona dzielnica Bostonu, South End, leży zaledwie parę kroków na południe od prestiżowej Back Bay, a troszkę dalej na południowy zachód od Downtown. W każdym razie - można do niej dotrzeć spacerkiem ze wszystkich centralnych punktów miasta w parę minut. I do spacerów także swietnie się nadaje, bo oprócz dużych, tłocznych i gwarnych ulic (Tremont Street, Columbus Avenue, Washington Street, duża część Massachusetts Avenue) ma sieć małych uliczek zabudowanych starymi, wiktoriańskimi kamienicami, gdzie można zawsze znaleźć coś ciekawego, oraz urocze skwerki (podobno parków South End ma aż trzydzieści), gdzie można przysiąść w cieniu drzew. Aż trudno uwierzyć, że do niedawna była to dzielnica ciesząca się nie najlepszą sławą (jak przyległe do niej od południa i zachodu South Boston i Roxbury). Z jakiegoś powodu mniej więcej dziesięć lat temu zaczęła ona przyciągać młodych, aktywnych zawodowo ludzi oraz liberalne towarzystwo artystów i barwne środowisko homoseksualne. Zbudowano sporo kondominiów (często są to tzw. lofty, czyli zaadaptowane budynki fabryczne z mieszkaniami na planie otwartym). Powstało mnóstwo małych restauracyjek, idealnych na niedzielny brunch (my szczególnie lubimy Francesca's Café, Claire i 647 Tremont, gdzie cała obsługa paraduje w piżamach i zachęca do tego stroju także klientów; największą mekką restauracyjną jest Tremont Street, zwana Restaurant Row, ale Washington Street w zasadzie jej nie ustępuje), barów kanapkowych (tutaj zdecydowanie polecam Flour na Washington Street, założony przez absolwentkę matematyki na Harvardzie: najlepsze kanapki, zupy, ciastka - wszystko swieżutkie i w oryginalnych połączeniach smakowych), oraz restauracji na wieczorne wyjscie (tutaj ciekawa jest wenezuelska, zawsze tłoczna Orinoco Kitchen), punktów usługowych (mój ulubiony fryzjer, Pure, na Tremont Street!), antykwariatów, sklepików z czymkolwiek w zasadzie i całkiem odjechanych miejsc (np. zakład masażu holistycznego dla psow) Uff... Rozpędziłam się z tą wyliczanką, a przecież mieszczą się tam jednak też całkiem poważne instytucje, na przykład Boston Ballet, Boston University Medical Center czy Boston Center for the Arts. Historycznie (South End ma tytuł "Boston Historic Landmark") dzielnica ta początkowo (w XIX wieku) była zamieszkana przez przedstawicieli klasy średniej, jednak ubożała szybko i w XX wieku było to już skupisko czarnej biedoty. Miało to swoje dobre strony -do lat 50. ubiegłego stulecia to tutaj skupiały sie bostońskie kluby jazzowe. Do lat 70. jednak piękne kamienice niszczały, bo większość z nich była wynajmowana przez mieszkających gdzieś indziej właścicieli i nie odnawiana. Mimo to, bohema, której nie przeszkadzała opinia, a przyciagała bliskość centrum i ceny, zaczęła wykupywać domy i dzięki temu South End zyskał niepowtarzalną atmosferę, ktorą szczyci się dzisiaj. Nie wiadomo, jak długo, bo ceny domów i mieszkań idą w górę, a artyści zaczynają się wyprowadzać z powodu postepującej gentryfikacji dzielnicy; szkoda, bo pewnie zamieni się ona w drugą Back Bay (lubię snobizm Back Bay w pewnej dawce, ale druga taka sama dzielnica w miejscu South End byłaby nieznośna...)
wtorek, 22 sierpnia 2006
Bezkrwawe łowy, czyli współczesne statki wielorybnicze
Sezon na wieloryby trwa!Teraz właśnie warto wybrać się na Whale Watching, wycieczkę statkiem organizowaną w celu oglądania wielorybów. W Bostonie i okolicy jest takich wycieczek zatrzęsienie, jest w czym wybierać. My zdecydowaliśmy się na wycieczkę organizowaną przez Seven Seas z Gloucester - około godziny na północ od Bostonu. Głównie dlatego, że współpracują oni z The New England Whale Center, naukowym instytutem zajmującym się wylącznie wielorybami. Wycieczki są pół-dniowe, czyli w praktyce trwają około czterech godzin. ![]() ![]()
poniedziałek, 07 sierpnia 2006
Amerykanie w Paryżu
W ostatnią niedzielę, znużeni upałem i znudzeni nawet plażowaniem, wpadliśmy na pomysł spędzenia dnia w chłodnych muzealnych salach. Museum of Fine Arts prezentuje czasową wystawę "Americans in Paris, 1860 - 1900", którą mieliśmy w planach na wrzesień, ale... We wrześniu na pewno przecież znajdzie się inny przyjemny sposób spędzenia czasu. Kilka sal w galerii Gund wypełniły obrazy amerykańskich malarzy zafascynowanych Paryżem i paryskim życiem artystycznym w końcu XIX wieku (wiadomo - było ono wtedy w rozkwicie). Paryż był dla Amerykanów Mekką, zapisywali się oni do znanych szkół artystycznych, studiowali pod kierunkiem francuskich artystów, próbowali swoich sił w corocznych Salonach, a ci, których mierził skostniały system akademicki, zwracali się ku impresjonizmowi, jak ich francuscy koledzy, generalnie zresztą przejmując ich styl bycia (bardzo "nieamerykański"). Tylko jedna paryska szkoła przyjmowała wtedy kobiety. za bardzo wygórowaną opłatą, mimo to jednak wśród amerykańskich artystów liczba kobiet byla wtedy całkiem duża. Chlubą wystawy są obrazy użyte do jej reklamowania: "Madame X" Johna Singera Sargenta oraz "Arrangement in Grey and Black, No.1: Portrait of the Artist's Mother" Jamesa McNeilla Whistlera. Inni najsławniejsi malarze amerykańscy tego okresu, np. Mary Cassatt, Winslow Homer, Childe Hassam czy Henry Ossawa Tanner, są również reprezentowani przez liczne dzieła. Prace są ciekawie pogrupowane - nie według porządku chronologicznego, ani też nie według stylu, lecz kazda sala ma osobny przewodni podtemat: obrazy powstałe w pracowniach, autoportrety w stylu boheme czy flaneura, dzieła pod wpływem artystów francuskich, widoki Paryża, letnie kolonie artystyczne (np, Giverny, siedziba Moneta, mającego niebagatelny wpływ na Sargenta, który co prawda zasłynął jako wybitny portecista, lecz wykorzystywał techniki impresjonistyczne, malował także pejzaże, oraz namalował w Giverny portret Moneta przy sztalugach, który także można podziwiać na tej wystawie). Portrety dzieci i osób z rodziny, malowane przez Mary Cassatt, przykuwają uwagę brakiem idealizacji modeli, których postaci tętnią życiem. Mary Cassatt, zadomowiona w Paryżu, doskonale znająca francuski (wielu Amerykanów decydowało sie na życie we Francji nie znając zupełnie języka!), wielbicielka Degasa, jest zresztą przykładem buntu przeciw Salonowi, który krytykował jej prace jako zbyt udziwnione kolorystycznie (!). Zarówno ci, którzy nie znają zbyt dobrze malarstwa amerykańskiego, jak i koneserzy powinni znaleźć tu coś dla siebie. Ciekawy układ wystawy sprawia. że nie jest ona nudna, a przejrzyste, zabawne, wykorzystujace anegdoty z życia artystów opisy wzbogacają ją pod względem poznawczym. Warto też może zwrócić uwagę na rzeźby, których jest zaledwie kilka (dlaczego nie więcej?), lecz są to charakterystyczne przykłady, zgrabnie wkomponowane w całość ekspozycji.Boston jest pierwszym miejscem, gdzie można "Amerykanów w Paryżu" oglądać, ale wystawa będzie pokazywana w innych muzeach, nie tylko w USA. Polecam!
piątek, 04 sierpnia 2006
Krowia parada
W czerwcu w Bostonie zaroiło się od krów! Parki, ulice i galerie handlowe wypełniły się tymi kopytnymi, za sprawą Jimmy Fund , organizacji charytatywnej. Naturalnej wielkości krowy, pomalowane i wystrojone rozmaicie dzięki współczesnym artystom, można podziwiać do 5 września. Potem nastapi aukcja i krowy znajda wśród swych wielbicieli także właścicieli, ktorych pieniądze zasilą Jimmy Fund, a tym samym pomogą dzieciom chorym na raka. Pozostałe krowy będzie można kupić na aukcji internetowej.
wtorek, 11 lipca 2006
katastrofa
Dzis w zapchanym, jak co dzien, do niemozliwosci tunelu Ted Williams na autostradzie I-90 w Bostonie nagle urwala sie i spadla z sufitu wielka, betonowa plyta. Spadla, oczywiscie, na samochod, zabijajac pasazerke, pozostawiajac w szoku jej meza (i mase innych podroznych) oraz powodujac blokade tunelu na dlugie godziny i dajac temat do glownych wiadomosci we wszystkich stacjach radiowych i telewizyjnych. Podstawiono autobusy, dodatkowe pociagi T, niestety nie rozladowujac korka, wykazujac dobre checi i szybka reakcje, ale... co z tego? Lepiej unikac tuneli. I autostrad. Mapquest pozwala wybrac opcje omijania autostrad... |